Friday 21 May 2010

jeju, Jeju-do!

Ważka wybrała się na super wycieczkę na koreańskie Hawaje - wyspę Jeju, krainę mlekiem i miodem płynącą. Jeju-do jest wyspą wulkaniczną i narodową dumą Koreańczyków wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Byłam tam niestety tylko przez dwa dni, a to zdecydowanie za mało na zwiedzenie takiego miejsca.

Zasadniczo wybrałam się na konferencję. Prof wymyślił, żebyśmy dostali się na miejsce promem. Moim zdaniem, absolutnie chybiony pomysł. Najpierw bowiem musieliśmy dojechac do portu w Wando, i mój profesor zlecił Jongsu (Wasz ulubieniec ze zdjęcia z wyjazdu integracyjnego) prowadzenie jego samochodu. Ja nie wiem, jakim cudem ten człowiek dostał swoje prawo jazdy. Jeszcze nigdy tak się bałam jadąc samochodem. Po drodze zaliczyliśmy nawet stłuczkę...
    
Dojechawszy do Wando przespaliśmy się w motelu i rano wsiedliśmy na prom. Pogoda była paskudna, wysoka fala i mgła, w związku z czym prom płynął 5 h zamiast przewidywanych 3, a nas czekała jeszcze przejażdżka z miasta Jeju do Seogwipo wypożyczonym busem. W rezultacie nie udało nam się dojechac na czas i wystąpienie GonTae (mój ulubiony niesmiały doktorant) zostało usunięte z planu konferencji. Żeby było lepiej, potem okazało się, że nieśmiały i przerażony perspektywą wystąpienia Gon Tae zapomniał naszego posteru w hotelu w Wando... W centrum konferencyjnym byliśmy co najwyżej przez 2 godziny, w czasie których drugi z doktorantów z mojego labu miał wystąpienie. Jednak wszystkie wykłady były po koreańsku, więc nawet te 2 godziny spędziłam hasając po kamienistej plaży.


Pierwszego dnia zwiedziliśmy jeszcze ogród botaniczny w Seogwipo, a potem udaliśmy się do naszego lux 5 gwiazdkowego hotelu :> Zawsze wiedziałam, że chcę byc naukowcem, jakie to jest piękne życie!


Drugi dzień całkowicie poświęciliśmy na zwiedzanie. Jeju-do słynie między innymi ze swoich wodospadów i udało nam się zwiedzic trzy najważniejsze: Cheonjeyeon, Cheonjiyeon i Jeongbang (ten ostatni wpada prosto do oceanu).
 

Tuesday 4 May 2010

Bulguksa i ciastka.

Ważka bardzo zaniedbała swojego bloga ostatnimi czasy, nie da się ukryć. W Ważkowym świecie dużo się dzieje, Ważkowy prywatny komputer jest chory, a w biurze nie wypada jej za bardzo zajmować się pisaniem postów... Ale dość już mętnego tłumaczenia się.

Opowiem Wam dziś, drodzy Czytelnicy (mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda) o Gyeongju i festiwalu "Ciastek ryżowych i likierów". Jedną z podstawowych atrakcji turystycznych Korei są świątynie buddyjskie, a spośród nich szczególną sławą cieszy się Bulguksa w Gyeongju (http://en.wikipedia.org/wiki/Bulguksa). Świątynia została zbudowana w VIII wieku i od tego czasu była niezliczoną ilośc razy palona przez Japończyków i odbudowywana.


Po zwiedzeniu świątyni wybrałam się na festiwal "Ciastek ryżowych i likierów" gdzie odkryłam, że niektóre ciastka ryżowe są jadalne i nawet prawie smaczne, a Koreańczycy nie ograniczają się jedynie do soju w kwestii wyrobu alkoholu. Udało się przygotować i udotowac na parze własne, piękne ciasto ryżowe. Przygotowuje się je ze zmielonego suchego ryżu, cukru, orzechów i kawałków dyni. Wszystko miesza się dokładnie i wsypuje do specjalnej formy, którą następnie umieszcza się garnku do gotowania na parze. Oto moje dzieło przed ugotowaniem:


Ważka o Was pamięta, myśli i tęskni!!! Chociaż udaje martwą...

Monday 19 April 2010

Moda: krawaty i róż

W kwestii szaleństwa na punkcie mody Korea bije Francję na głowę, nie mówiąc już o naszym pięknym kraju. Szczególnie zadziwia mnie moda męska - zjawisko całkiem oszałamiające, godne uwagi i wielu postów. Oto post pierwszy - dziś będzie o krawatach.

Otóż - są... specyficzne. Nie mieszczą się w europejskich standardach. Krótko mówiąc, z mojego punktu widzenia są koszmarne

Obraz mówi więcej niż słowo (http://www.koreanfashiononline.com/):
 

Postaram się pisac częściej :-)

Friday 9 April 2010

Ważka żyje (wbrew pozorom).

Witam wszystkich stęsknionych Czytelników!

Kajam się za brak utrzymywania kontaktu ze światem przez ostatnie 2 tygodnie i zaniedbanie bloga. Za dużo miałam ostatnio wrażeń, wyjazdów i terminów...

Z ciekawszych wydarzeń, wybrałam się na trzydniowy wyjazd integracyjny mojego wydziału do miasta Pohang na wschodnim wybrzeżu. Zostałam poddana intensywnej integracji i dominującym wrażeniem z wyjazdu jest zdziwienie, że ta nacja nie wymarła jeszcze z powodu raka płuc i marskości wątroby. Bawiłam się przednie! :-)

Proponuję zabawę w "znajdź Ważkę":



Friday 26 March 2010

O przedstawianiu się i wizytówkach.

Kwestia przedstawiania się wcale nie jest taka trywialna, jak by się to mogło z pozoru wydawać.

W pierwszej kolejności należy się głęboko ukłonić i przywitać śpiewnie "안녕하세요!" [Anjahasejo]. Nie chodzi tu wcale o europejskie, najbardziej nawet uniżone, skinienie głowy, tylko porządny skłon w stylu rozgrzewki przed gimnastyką. Ukłonu tego nie należy jednak mylić z japońską wersją - choc ukłon powinien być właśnie tak głęboki, to wykonując go należy dla odmiany trzymać dłonie złożone płasko, prawa na lewej, w połowie klatki piersiowej.

Następnie można podać Napotkanemu rękę, przy czym zazwyczaj nie ma co liczyc na europejskie mocne i pewne ściśnięcie dłoni, a raczej na muśnięcie palców delikwenta lub spotkanie się z całkiem wyzutą z sił i mięśni dłonią. Bywalcy świata starają się jednak zachowywać bardziej na zachodnią modłę i normalnie podają dłoń jak przystało na ludzi pewnych siebie.

I teraz przechodzimy do clue programu - wymiana wizytówek! Wizytówkę należy podawać jedną dłonią, jednocześnie drugą podtrzymując się za nadgarstek. Koniecznie w ten sposób! Podawanie czegoś jedną ręką jest wyrazem braku szacunku. Wizytówka musi byc skierowana napisem do Napotkanego (odpowiednio angielską, bądź koreańską stroną i broń Boże nie napisem do góry nogami!). Wizytówce należy się wnikliwie przyjrzeć i schować w bezpieczne miejsce, nie bawiąc się nią.
 
Poniżej możecie podziwiać zebraną przeze mnie kolekcję:

 
Po kilku minutach small-talk'u należy się spodziewac pytania o wiek. Wnikliwy Czytelnik pamięta zapewne, że nawet rok różnicy ma tu kolosalne znaczenie. Zaraz po tym najczęściej pojawia się pytanie o status cywilny. Wszystko to służy temu, aby nasz rozmówca mógł ustawić nas w swojej hierarchii i dopasować odpowiedni zwrot grzecznościowy.

Ze mną co prawda rozmowa toczy się zawsze po angielsku i nikt szczególnie wyszukanych zwrotów grzecznościowych nie używa, lecz może z przyzwyczajenia, zawsze padają powyższe pytania. Gdy atmosfera jest mniej oficjalna, zazwyczaj pada jeszcze pytanie "Polish boyfriend?", a po mojej twierdzącej odpowiedzi... "And a Korean boyfriend?". Tego już nie rozumiem...

Wednesday 24 March 2010

O burzach piaskowych

Dziś, ku uciesze wszystkich Czytelników z branży, będzie o środowisku. Konkretnie o zanieczyszczeniu powietrza, czyli o tym co Ważki lubią najbardziej (zdjęcia sponsoruje Wikipedia).

Zasadniczo Koreańczycy maja w chwili obecnej bardzo sensowne regulacje w kwestii jakości środowiska. Co z tego jednak, gdy ma się za miedzą Chiny...
Wiosną nad Mongolią i Chinami wieją bardzo silne wiatry, które unoszą drobny pył z powierzchni tamtejszych pustyń i niosą na wschód, w rejony Japonii i Korei. Zdarza się nawet, że pył wyprawia się za ocean i dociera do Stanów.


Dlaczego jest to kwestia związana z ochroną środowiska? Nadmierne i niewłaściwe eksploatowanie ziemi w Chinach tzn. wycinanie drzew i niewłaściwa gospodarka rolna prowadzą do zjawiska pustynnienia na bardzo szeroką skalę. Jakby tego było mało, oczywiście do drobnego piasku dochodzą pyły emitowane z chińskich zakładów przemysłowych, dla większości których idea elektrofiltru jest bajką z zachodu.

W związku z tym, że mamy wiosnę i jestem w Korei, w zeszłą sobotę miałam przyjemnośc doświadczyc tego niezbyt przyjemnego zjawiska. W internecie można znaleźc stronę rejestrującą stężenia pyłu w Seulu i było ono następujące (wykres pochodzi ze strony: http://www.korea.amedd.army.mil/webapp/yellowSand/Default.asp):


W efekcie moje okno wygląda bardzo podobnie:
  
 
W samych Chinach jest rzecz jasna dużo gorzej (http://www.polska-azja.pl/2010/03/20/burza-piaskowa-zaatakowala-pekin/), tym niemniej wolałabym, żeby szanowni Chińczycy nie dzielili się ze światem ubocznymi skutkami swojego dynamicznego rozwoju.

Saturday 20 March 2010

Seul (cz. 2)

Czwartkowe przedpołudnie spędziłam pogłębiając moją wiedzę i zbierając wizytówki w Bardzo Profesjonalnej Firmie współpracującej z rządem. Nauśmiechałam się, zostałam oprowadzona i udało mi się nawet co nieco zmierzyc w laboratorium. Nieodzowną częścią wizyty był bardzo pyszny lunch i obdarowanie mnie pendrivem z logiem firmy (to już trzeci, w którego posiadanie weszłam w ten sposób). Następnie udałam się na podbój miasta!

Zwiedziłam pałac królewski Gyeongbokgung, który jest imponujący i bardzo piękny, ale już po obejrzeniu jednego budynku z kompleksu wie się doskonale, jak będą wyglądac następne. Wszystkie są w tym stylu:


Budynek, który widzicie na zdjęciu to miejsce, w którym król przyjmował petentów. Praktycznie całośc budynku z wyjątkiem kamiennej posadzki wykonana jest z misternie pomalowanego drewna. Wnętrze powyższego budynku mieści królewski tron, który wygląda następująco:


Czasem, przy odrobinie szczęścia króla można nawet spotkac:


Po zwiedzeniu pałacu udaliśmy się w poszukiwaniu jedzenia. Seul jest gigantyczną metropolią pełną wieżowców:


Jednak, gdyby przyjrzec się z bliska zaraz obok wielkich alei z 8 pasami ruchu mozna znalezc tego typu zakątki, w których serwują przepyszne jedzenie:


Wspominałam chyba wcześniej o idei restauracji w której klient sam sobie gotuje swoją kolację. Wygląda to właśnie tak:


cdn.