Thursday 4 March 2010

Profesor

Ostatnie 24 godziny upłyneły Ważce bardzo miło i cały czas trwa ona w lekkim zdumieniu.

We środę po południu wybrałam się na spotkanie z moim profesorem. Dał mi obszerne materiały wykładowe, książki i omówilismy jak ma wygladać moja praca w tym semestrze. Mam się u niego pojawiać w czwartki o 10:00 i zdawać relację z moich osiagnięć z poprzedniego tygodnia w formie małej prezentacji. Ponadto mam brać czynny udział w badaniach aktualnie prowadzonych przez jego zakład na temat elektrochemicznego oczyszczania wody i wykorzystania plazmy. To ponoć dość innowacyjny projekt sponsorowany przez Koreański rząd. Ludzie z zakładu opublikowal już na ten temat kilka artukułów. Profesor liczy, że będę aktywnie uczestniczyć w pracy zakładu i cieżko pracować, a może zaowocuje to nawet jakimś artykułem i zabraniem mnie na konferencję na w Jeju maju.

Pod koniec spotkania profesor zaprosił mnie na lunch w czwartek, czyli dziś. Pojechalismy jego super samochodem do centrum i poszliśmy do restauracji, gdzie wybrał mi bardzo pyszne koreańskie danie (bulgogi). Rozmowa toczyła się sama, zaczynając od muzyki (Shubert i opera!), poprzez opowieści o kulturze Korei i kuchni, aż do badań i osiągnięć profesora i jego podopiecznych. Potem pojechaliśmy na dworzec, odebrać doktoranta, ktory skądś wrocił i z którym mam pracować w labie. Czekając na niego profesor zaczął opowiadać mi o kultywacji instytucji rodziny w kulturze koreańskiej i powiedział, że mam go traktować jak starszego brata, ponieważ on ze swoimi podopiecznymi utrzymuje rodzinne stosunki. Jego doktorant przyszedł a profesor koncząc tę kwestię ujechał kawałek, po czym znowu zaparkował, a następnie odpiął z pęku przy stacyjce parę kluczyków i pożyczyl doktorantowi swój drugi samochód. Doktorant pojechał do KITu, a my na spacer nad jezioro i do ogrodu botanicznego pod góra Kumoh. Spacer byl krotki, bo padało, ale na niedzielę jesteśmy umówieni i zamierzamy zdobyć góre! (976 m.n.p.m, w innej transkrypcji Geumo).

Jutro natomiast profesor planuje kolację dla calego zakładu (jeszcze nie wiem ile osób go tworzy, chyba niewiele, kilka) i też zostałam zaproszona. Uff. Dużo wrażen jak na jeden dzień...
 
Dzisiejsze zdjęcia nie są zbyt ciekawe, bo znowu pada: moje biuro (jest trochę większe niż na zdjęciu, ale nie mogę go objąć) i biurko:
 


P.S. W kwestii koreańskiej czekolady: W Woku pod warszawskim Marriottem mozna zjeść bardzo pyszne słodkie kulki z pastą z czerwonej fasoli w sosie karmelowym. Dotychczas myslałam, że pasta jest w porządku, ale zjadłwszy dziś na śniadanie większe ciacho nią wypełnione, stwierdzam że to kulinarna zbrodnia Azji. I podejrzewam, że dodają tej pasty do tutejszej czekolady i dlatego jest tak paskudna.

1 comment:

  1. hmmm :) to powodzenia w pracy naukowej choć jestem pewna że kto jak kto ale ty dasz radę:). A powiem ci że nie jadłam tych czekoladek w wook'u. To co może jednak paczuszka czekolady z Polski :>?

    ReplyDelete