Korzystając z dwóch linii dostałam się do hotelu Hyatt, gdzie odbywała się branżowa konferencja dot. współpracy między Europą, a Koreą. Inspirujące. Szczególnie przerwy na lunch, kawę i kolację. Wszystko było bardzo bon ton i na pięc gwiazdek, dystyngowani naukowcy i businessmani w garniturach i koszulach ze spinkami oraz kelnerzy w liberiach. Menu kolacji było zdecydowanie pod europejskich gości i wszystko nazywało sie po francusku. Stół wyglądał następująco (zdołałam nie pogubic się w sztuccach, co uważam za nie lada osiągnięcie):
Twarz mnie już cała bolała od uśmiechania się, a w głowie huczało od frazesów w stylu small-talk. W połowie kolacji prof. zakomenderował odwrót i udaliśmy się na wieżę na górze Nansam, żeby obejrzec Seul nocą. Byłoby olśniewająco, tylko że padał śnieg a wieża była ponad chmurami i nic nie było widac... Ale bilet zezwala na dwa wejscia w przeciągu 6 miesięcy, a wygląda na to że jeszcze nie raz zawitam w tamte okolice. Google mówi, że widok powinien byc taki:
Po tej eskapadzie udałam się do mojego lokum - przemiłej koreańskiej rodziny przyjaciela profa. Prof oddał pod ich opiekę i udał się w siną dal, a ja zostałam powieziona do dzielnicy Yang-cheong-gu. Państwo Kim (18 mln, czyli 40% populacji ma tak na nazwisko) byli absolutnie przemili i gościli mnie przez dwa wieczory. Koreańskie zwyczaje domowe to bardzo ciekawy temat i idealny na oddzielną notkę ;)
No comments:
Post a Comment